Dysleksja,dysortografia i miłość do czytania? - Mój sposób.


Wrzesień, to dla wielu rodziców czas posłania dziecka do szkoły czy przedszkola. Oddania go pod opiekę nauczyciela i oczekiwanie, że pociecha coś z tego przybytku przyniesie,  nauczy się ważnych i pożytecznych rzeczy.
A pierwszą z nich jest nauka czytania i pisania. Czymże bowiem jest człowiek współczesny bez tych umiejętności?

 Każdy chce więc by dziecko jak najszybciej nauczyło się czytać i pisać, a jeśli nie jak najszybciej to przynajmniej nie odstawało ujemnie na tle klasy i wymogów nauczyciela.

I oczywiście jest to naturalne, że my rodzice tego chcemy. W końcu zdajemy sobie sprawę, że  to klucz do dalszego zdobywania wiedzy a to z kolei warunkuje przyszłość naszego dziecka. Jaka ona będzie, lepsza czy gorsza, w dużej mierze zależy od tych pierwszych znaków w elementarzu i stosunku małego człowieka do nich. Zaprzyjaźnią się, czy nie za bardzo. Chcemy by się zaprzyjaźnili.

Toteż nic dziwnego, że kiedy napotykamy opór, martwimy się. Kiedy nie widzimy zadowalających postępów, szukamy sposobów na poprawę sytuacji. Najczęściej sami. Często wiec nieodpowiednio. Ciśniemy, sadzamy przy biurku, wymagamy. Nie raz, nie dwa wymknie nam się:
- Taka krótka czytanka a nie chcesz jej  przeczytać? Mówisz, że to długi tekst a on jest  ledwo na pół strony?
Bywa też, co ze smutkiem stwierdzam, że i fachowcy nie mają dla nas dobrych rad. Zalecają więcej ćwiczeń, co tylko dziecko zniechęca.

Pamiętam jak mój synek, po dwu czy trzech miesiącach regularnego pisania dyktand, zasad pisowni zaleconych przez pedagoga w poradni, rzucił zeszytem o ścianę i się rozpłakał. Jakże jego samego frustrowało to, że nie widać postępów! Na szczęście trafiłam na dobrego fachowca, który zlecił co musiał zlecić by móc postawić diagnozę dysortografii i nie naciskał na zakończenie półrocznego, formalnie procesu prowadzenia zeszytu. Wydał zaświadczenie od razu po tym incydencie. I stał się cud! Syn potraktowany poważnie, do  tego z papierkiem, że to nie jest jego wina ani oznaka  głupoty, tylko, że ma trochę inaczej działający mózg. Nie gorszy! Inny! Równie inteligentny, zaczął robić mniej błędów! Dlaczego? Ano dlatego, że przestał się nieustannie denerwować i spinać. Dzięki temu zaś poprawiła mu się spostrzegawczość i uważność. Mógł uznać, że tak ma bez obwiniania siebie, bez poczucia, że za mało się przykłada do nauki, zrozumieć, że musi po prostu uważać i nieustannie sprawdzać słowa co do których ma i ma prawo mieć, wątpliwości.  Nie każdy jest jednak jest tak empatyczny jak ów pedagog i rozumie, że naciskanie czasem to  zło.
Nieustannie się natykam na przekonanie, że „to się da wyleczyć” . NIE DA SIĘ!
Ktokolwiek  wam to wmawia, albo gdy wy sami macie takie przekonanie, wiedzcie, że dziecko ten problem będzie miało całe życie a jeśli nie, to oznacza co innego- BŁĘDNĄ DIAGNOZĘ  a za tym idzie refleksja, że faktycznie dziecko jest leniwe albo głupie. Niefajnie co? Dlatego nie dajcie sobie ani dziecku tego wmówić, nie chodźcie do żadnych szarlatanów co to mają metody, jedyne i cudowne ćwiczenia. Rany ile ja takich osób znam! To się w głowie nie mieści! Pamiętajcie! Działacie wtedy tylko na szkodę własnego, kochanego wszak dziecka. I nie ważne, że w dobrej wierze. Ważne, że robicie mu krzywdę! Czy tego naprawdę chcecie? Chcecie skrzywdzić a nie wesprzeć?
Dodam, co może podnieść na duchu was i dziecko, że problem tyczy tylko dzieci inteligentnych! Aby stwierdzić jakiekolwiek „Dys” trzeba wykazać ponad przeciętną inteligencję dziecka. Warto to dziecku także powiedzieć. Niech wie, że  nie jest „głupie” tylko wręcz przeciwnie, to pomoże zachować mu pozytywny obraz siebie pomimo wady mocno utrudniającej życie szkolne.

Problem któregokolwiek z ”Dys” zostaje na całe życie, jednak z czasem , powolutku będzie mniejszy a nasilać się będzie tylko w stresie. A to dlatego, że piszemy całe życie, ciągle coś i dzięki temu wiele ze słów po prostu znamy na tyle, że są jak rysunki. Wyglądają tak i tak. Sama mam dysortografię i z czasem zostało mi kilka słów, które wiem, że nie wiem jak się pisze pomimo ciągłego sprawdzania. Konkretne słowa a mimo to problem wraca. Dzisiaj mając lat tyle ile mam , to znaczy dużo, także w tych słowach rzadziej się mylę bo pomaga mi doświadczenie i dobrze, ono też ważne. Ale nie da się go zastąpić nieustannymi ćwiczeniami ortograficznymi.

Mówi się także, że problem ten jest współczesny, że to choroba cywilizacyjna albo, takie głosy wcale nie są rzadkością- że jest wydumana, sztucznie wykreowana.

Tymczasem szukając dla was ciekawych opowieści, natknęłam się na baśń, która dosłownie przedstawia i problem i rozwiązanie. Ta dosłowność jest jak już wiecie z moich wywodów, rzadkością, bowiem zwykle opowieści mówią do nas kodem. Czasami jednak są konkretnymi wskazówkami i to właśnie jedna  z nich.

Jest to baśń z wyspy Lanka, dzisiaj Sri Lanka. Baśń ogromnie rozbudowana, prowadząca bohatera od tego właśnie momentu o którym wyżej pisałam – niemocy nauki czytania i pisania- do pokonania problemu spokojem, dużą ilością czasu, cierpliwością, życzliwością nauczyciela, indywidualnym podejściem do ucznia (Hmm.. Czy to nie brzmi współcześnie? Prawda? ).

 Baśń prowadzi naszego bohatera a więc i nas poprzez odrzucenie przez ojca, znalezienie odpowiedniego nauczyciela,  pożegnanie szkoły, po uzyskanie statusu małżonka księżniczki dzięki swojej mądrości aż do kolejnej zwycięskiej przygody tym razem strategicznej- pokonania wrogich wojsk i wstąpienia na tron po abdykacji teścia.
Bajka mogłaby się skończyć w momencie, kiedy nasz bohater nauczył się  czytać i pisać. ale nie.. idzie dalej i dalej i dalej.. I jest w tym dla mnie głęboka mądrość. W końcu opowieść miała nieść nadzieję rodzicom, przestrzegać ich przed pochopnymi decyzjami ( ojciec wyrzuca naszego bohatera z domu za brak postępów w nauce) , pokazywać, że zajść daleko i wysoko można własnym, wolniejszym tempem i ono wcale nie jest gorsze.

Przyznam, że kiedy trafiłam na tę opowieść to aż się zdumiałam. Nawet ja , przyzwyczajona, że w baśniach podejmuje się różne tematy i problemy, byłam zaskoczona wątkiem dysleksji, który jest w tej baśni wiodący i wokół którego wszystko jest zbudowane. Oczywiście, jak to baśń, są w niej  podjęte inne wątki, inne problemy bo jest wielowymiarowa a przez to jeszcze cenniejsza, ale ten wątek jest pierwszy, od niego wszystko się zaczyna. Nie dziwi też w sumie, dlaczego takich opowieści mamy niewiele. Czytać i pisać dawniej uczyli się tylko wybrani. Wąska grupa możnych. Jednak problem musiał być na tyle ważki, że wymagał opowieści i ona powstała.
A skoro jest ta historia, skoro była potrzeba jej stworzenia i ona przetrwała, to oznacza tylko jedno. Była bardzo potrzebna. To z kolei oznacza, że miała wielu odbiorców przez lata, wieki.. inaczej przestałaby być ważna i zostałaby zapomniana a to prowadzi nas do wniosku, że problem istniał odkąd ludzie wymyślili znaki pisma i postanowili uczyć swoje dzieci czytać i pisać. Czyli nie jest to wymysł współczesny, wydumany problem. On istniał od zarania pisma.
Nie jesteśmy też  całkiem bezradni i możemy pomóc naszemu dziecku. Czytając mu właśnie takie opowieści. Podsuwając książki, które tak go zafrapują, że jednak zechce po nie sięgać. Tu trzeba wy kazać się spostrzegawczością. Co lubi nasze dziecko, nie my. Nie to co nam się wydaje ciekawe a co jemu.

 Ja mam jeden mały sposób na pokonanie bariery niechęci czytania przy dysleksji. Podzielę się nim z wami innym razem. Tu napisze tylko, że spokój i wyciszenie dają bardzo pozytywny efekt, a tym samym poprawę może  dać diagnoza. Nie bójmy się jej.
Mnie mówiono: po co stygmatyzujesz syna, nauczyciele będą źle patrzeć, robisz z niego kalekę.. itp. A moje dziecko mając papierek w ręku – a był wtedy w podstawówce – zyskało spokój. Miał potwierdzenie, że to nie jego wina, że tak po prostu ma i musi uważać na to jak pisze, wolniej czyta ale to nie jest wynikiem braku pilności i paradoksalnie- zaczął robić mniej błędów i przestał podchodzić do czytania jak pies do jeża i przestał podchodzić do czytania jak pies do jeża! A przyczyna jest, jak pisałam wyżej, zrozumiała. Przestał się tak mocno denerwować.
Czytajmy baśnie kochani! Czytajmy je dzieciom i sobie, poszerzajmy ich repertuar, bo nigdy nie wiemy, która z nich jest naszemu dziecku na danym etapie najbardziej potrzebna.

Jeśli spodobał ci się artykuł- podaj go dalej. Będzie mi miło, że moja misja szerzenia wiedzy o baśniach idzie w świat jak najszerzej.

 

Komentarze

  1. Ciekawa jestem co to za baśń o dysleksji, dysortografii. I dlaczego tyle się mówi o dysortografii,
    a nic o dyskalkulii. Przecież to też bardzo poważny problem, zwłaszcza teraz, gdy wprowadzono
    maturę z matematyki. Dziecko może być zdolne, ale nie z matematyki, tak jak nie z pisania,
    a mimo to każe mu się wkuwać na siłę matematykę. Nieważne, że chce iść na przykład na studia plastyczne i w życiu nie będzie mieć do czynienia z liczbami. Musi przerobić obowiązkowy program
    i wykazać się jego znajomością. Czy to nie obłęd? Czy dorośli, którzy tego wymagają, nie znęcają się
    nad dziećmi. Dlaczego wprowadzając matematykę, nie pomyśleli, że nie każdy może się jej nauczyć?
    Że mimo braków z tego przedmiotu, też możesz być mądry? Że istnieje logika poza tym przedmiotem? Nie musisz umieć rozwiązywać równań czy zadań tekstowych, żeby myśleć logicznie. Wybacz, rozpisałam się nie na temat, choć z drugiej strony, jeśli są ulgi dla dysortografów, powinny też być dla dzieci z dyskalkulią, nie uważasz?
    Dobrze, że trafiłaś na właściwą osobę, która podpowiedziała Ci, że nie warto gnębić dziecka ciągłymi ćwiczeniami. Dzieci też mają prawo do odpoczynku, a szkoła niestety im go zabiera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mam tej baśni w pliku na kompie, ale znajdziesz ją w baśniach "
      Baśnie z wyspy Lanka"
      Dyskalkulia to straszna rzecz , podobna do dysleksji ale jak dobrze mówisz bardzo przeszkadzająca w zdaniu matury czy jakiejkolwiek klasówce matematycznej. Dlaczego tak mało się mówi? Prawdopodobnie dlatego, że matematycy pewnie w nią nie wierzą a ja tu np nie miałam jak podać kolejnej nazwy, bo by mi wyszła w artykule wyliczanka i po prostu napisałam ogólnie- inne dys.
      Po kolejne, to artykuły piszą humaniści więc w ich zainteresowaniach jest pozostała część. Sama miałam dyskalkulie i synek też ją miał. Kusiło aby włożyć to między wersy tekstu ale wtedy powinnam też napisać o tym jak mu było trudno na tej drodze informatyka, kiedy musiał w kodach szukać swojego błędu spowodowanego zamianą przez mózg znaczka. Gdybym jednak zaczęła o tym pisać, to artykuł by mi się rozlazł.
      Generalnie to ja nie wiem czemu to zostało wyodrębnione, bo według mnie to są te same problemy. Mózg zamienia znaczki jedne na drugie. I plus zmienia się np w minus. Wiesz, że znałam nauczycielki matematyki, które widziały skąd (jeszcze przed upowszechnieniem dyskalkulii) wziął się błąd i zaliczały klasówkę pomimo błędnego wyniku? Uzasadniając, ze tok myślenia jest prawidłowy a o tok myślenia i poprawne użycie wzorów chodziło a nie o przypadkowy błąd zamiany znaków.
      I takie podejście powinno być powszechne wśród nauczycieli.
      A uważnością, o której piszę w artykule można nawet przeskoczyć ten problem. Mój syn jest obecnie programistą. To znaczy, ze chociaż jest dyskalkulikiem, tak bardzo ukochał pisanie kodów, że nauczył się sam na siebie uważać. No i ćwiczyłam z dziećmi między innymi tą podaną zabawą ale i wieloma innymi, czujność na swoje błędy i uważność.
      I masz całkowitą rację, że powinny być takie same ulgi na matematyce. Przyznam, że byłam przekonana, że są. Natomiast się nie interesowałam, bo syn z nich nie korzystał na żadnym szczeblu. Dostał zaświadczenie w podstawówce tylko w sumie dla swojej pewności, ze nie jest głupi. Wtedy nauczyciele i tak nie mocno zwracali na to uwagę a do matury trzeba było osobnych i nam się już nie chciało.
      Cieszę się Aniu, że zajrzałaś i tak się rozpisałaś, może wyjdzie z tego jakaś ciekawa dyskusja, bo ktoś się dołączy.

      Usuń
    2. Dziękuję za Twoją szczegółową odpowiedź. Cieszę się, że Twój syn jest taki zdolny i zmotywowany, że mimo przypadłości dys, dał sobie radę. Jednak inni tacy nie są. Często zwyczajnie rezygnują z matury, bo jest matematyka. Znam takie przypadki i boli mnie to,
      że ludziom się wciska kit, że muszą to i tamto umieć, żeby uczyć się dalej. Na szczęście są też tacy, którzy omijają zwykłą edukację i realizują siebie. Może gdyby więcej dzieciaków rezygnowało z tej zwykłej edukacji i gdyby ona była bezpłatna, problem zostałby zauważony. A tak? Ci, którzy lubią się uczyć i ci, którzy nie mają problemów, sprawiają, że nikt się przypadłościami dys nie przejmuje, w ogóle nie przejmuje się tymi, którzy odbiegają od przeciętności. Podobnie jak mało kto się przejmuje niepełnosprawnymi. Coś powinno się w tej kwestii zmienić i stąd moje komentarze i pisanie o tym, gdzie się da. Też liczę na dyskusję pod Twoim tekstem i dziękuję za poruszenie tematu.

      Usuń
    3. Tu nie chodzi o zdolności. Tylko o to o czym napisałam, ćwiczenia uważności. Dużo pracowałam z nim nad tym w podstawówce a on potem już sam. Natomiast masz rację Aniu, że nie każdy rodzic ma umiejętności jakie mi było szczęście posiadać, w momencie odkrycia problemu. A fachowców mało, zwłaszcza zaangażowanych i taki rodzić z dzieckiem nie mają wsparcia. Dlatego ważne jest aby dyskutować ale też aby szerzyć informację, choćby poprzez udostępnianie wartościowych wypowiedzi i artykułów na ten temat.
      Jeśli uważasz, że dobry post napisałam, podaj go dalej, niech wieść idzie, niech ludzie czytają i rozmawiają.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty