W ostatnim artykule o dysleksji i dysortografii obiecałam przedstawić mój sposób na pomoc dziecku przy przezwyciężeniu jego problemów. Przede wszystkim z czytaniem. Dlatego najpierw podam konkretną metodę do wypróbowania, która została przetestowana na kilkorgu dzieciach i zadziałała a potem dodam jeszcze kilka pomysłów. Oczywiście to nie oznacza, że to co proponuję, zadziała na wszystkie dzieciaki, bo są różne, tak jak my wszyscy, człowiek od człowieka się różnimy. Natomiast według mnie warto zawsze spróbować jeśli to może przynieść tylko pożytek a szkody na pewno żadnej.
Sposób odkryłam zupełnym przypadkiem i dopiero podany dalej
miał już charakter eksperymentu świadomego.
Jako mama czytałam dzieciom książki. Bardzo lubię czytać ale wiadomo, że nie
zawsze ma się tyle czasu, aby każdemu z dzieci poczytać inną, dopasowaną do jego
wieku książkę. Tak też było i u mnie. Był czas, siadywaliśmy wspólnie i albo
czytałam coś co mogę dopasować do trójki dzieci w różnym wieku. najmłodszą od
najstarszego dzieli siedem lat, albo opowiadałam lub też tworzyliśmy opowieści
wspólnie, z których jak wiecie powstały pierwsze moje bajki, wydane kilka lat
temu „Opowieści Magdusi”, które przyjęliście bardzo ciepło. Tak, że aż rozeszły
się jak bułeczki w piekarni.
Czas dla najstarszego syna, nadchodził kiedy mała spała a średnia była w
szkole, podczas kiedy on wrócił z tejże szkoły do domu. Pomiędzy powrotem siostry
a gotowaniem obiadu.
Pewnego dnia, wzięłam książkę Ireny Gunro „ Niezwykła przygoda”. Historię prostą,
mocno pouczającą na dodatek, jak to w czasach kiedy powstała, czyli w latach
sześćdziesiątych było w zwyczaju. Książka traktuje o ugryzieniu przez
wściekłego psa i szukaniu pomocy. Bohaterowie wiedzą, że pies jest zarażony i
co im grozi. Jest to dwójka dzieci. Starszy chłopiec i ugryziona, młodsza
dziewczynka.
Opisuję to bo wydaje mi się, że ważny jest nie tylko wątek przygody i
zagrożenia ale fakt, że syn mógł utożsamić się mocno z bohaterem. Stał się w
duszy, podczas czytania tym chłopcem. Był najstarszy a siostra dwa lata młodsza
i często obserwowałam jak czuje się za nią odpowiedzialny i stara się ją
chronić i pomagać. Stąd opowieść mocno go wciągnęła.
I myślę, że to jeden z ważnych aspektów tej metody. Dziecko
jak najbardziej musi poczuć się bohaterem opowieści, która go musi także
zaciekawić.
Choć książeczka Ireny Gunro to krótka opowiastka, czytaliśmy ją dwa dni i tego
drugiego właśnie, zadziała się magia. Jak poprzedniego dnia, przerwałam
czytanie by pójść szykować obiad. I wtedy syn podniósł na mnie oczy i zapytał:
„mamo, czy jeśli spróbuję czytać dalej sam, to mi dokończysz rozdział jeśli sam
nie dam rady bo zmęczą mi się oczka?”
. Zamarłam a potem z radością odparłam, że tak, oczywiście.
Mój syn zabrał się do czytania. Tego dnia faktycznie dokończyłam mu rozdział
ale wiecie co? Następnego w ogóle nie musiałam mu czytać! Zaczął sięgać po
książkę sam i kiedy ją skończył, sięgał już po następne. Bez marudzenia, że go
to męczy, że nie lubi, że to długie. Skończył się też problem z czytankami w
podręczniku. Kiedy miał zadane- czytał.
Kolejna magia zadziała się wiele lat później. Do mego domu trafił wraz z
zabytkowym pianinem, stroiciel. Od słowa
do słowa, bo strojenie starego, wysłużonego
choć pięknego w brzmieniu instrumentu trwało, zgadaliśmy się, że on ma
ten sam problem co ja kiedyś i też z synem. Opowiadał jak jego żona zmusza
małego do czytania, jak on płacze i nie chce, bo wszystko wydaje mu się za
trudne, za długie. Kropka w kropkę to samo co dawniej u mnie. Dlatego podałam
mężczyźnie mój sposób. I powiedziałam, że według mnie zmuszać nie wolno, bo
tylko będzie gorzej, bo się dziecko całkiem zrazi. Trzeba znaleźć tekst, który
zainteresuje, chwyci. Coś co wciągnie tak mocno, że powstanie w dziecku silna,
wewnętrzna potrzeba poznania, co dalej. Szukaliśmy, czy na tyle lubi dinozaury,
modne w tamtym czasie a i chyba obecnie wśród chłopców we wczesnej podstawówce,
czy piłkarze, czy samochody i wreszcie pan powiedział, że syn lubi gwiazdy i
kosmos. Akurat miałam fantastyczną książkę, którą polecam – „Porażająca
galaktyka” z serii „Monstrualna erudycja”. Zdjęłam ją z półki i pożyczyłam stroicielowi.
Po roku, kiedy zadzwoniłam by umówić się ponownie i odzyskać książkę, dowiedziałam się, że sposób
zadziałał, tak jak miałam nadzieję.
Był to drugi chłopiec, który, dzięki temu przezwyciężył swoje trudności. Bez z spiny, bez zbędnego stresu, co nie oznacza- bezstresowo, gdyż musiał swoją frustrację opanować by brnąć przez literki, które zmieniały mu się w inne czy zmieniały położenie ( dysleksja polega między innymi, najprościej ujmując, na zamianie podobnych liter oraz na przeskakiwaniu wzroku jak gdyby z powrotem, czyli skokowo w obie strony co sprawia, że wyraz staje się mało czytelny i trzeba dużo wysiłku by opanować śledzenie tekstu).
Chłopiec mógł
pracować w swoim tempie i dlatego, że poczuł zaciekawienie tematem, a to
doprowadziło do pozytywnej zmiany.
Potem były dzieci znajomych i jak pisałam wyżej, na nie także zadziałał ów
sposób, dlatego go podaję, bo może się komuś przyda. Jeśli znacie inne, ciekawe
sposoby, zachęcam do dzielenia się nimi w komentarzu.
Problem z ortografią nie jest niestety taki prosty. Dzieciom z dysortografią wydaje się, że nie ma
potrzeby komplikować zapisu. Zresztą są nawet głosy specjalistów by go
ujednolicić, wszak jest tylko historyczny. Dlatego nie ma takiej motywacji jak
powyższa, która działa przy czytaniu, czyli ciekawości.
Sposobem aby poprawić nieco ortografię u takich dzieci jest
uważność.
Niełatwo tej uważności nauczyć, zwłaszcza, że sami dzisiaj nie mamy jej wiele i
dorośli także chodzą na warsztaty mildfulnes. Możemy więc potraktować te
zajęcia jako wspólnie korzystne.
Jedną z zabaw wspomagających uważność jest zabawa wymyślona przeze mnie i
koleżanki w dzieciństwie. Nie wiem czy ktoś się jeszcze tak bawił. Koniecznie napiszcie, czy znacie?
Pamiętacie może plastikowe figurki zwierząt? Takie niewielkie? Zbierało się to
kiedyś namiętnie. Widziałam w sklepach, że wciąż funkcjonują na półkach.
Oczywiście do tej zabawy można wziąć dowolne zabawki, którymi lubi bawić się
dziecko. Ważne by przedmiot nie był duży.
Jedna osoba wychodzi z pomieszczenia a druga, podczas jej nieobecności ukrywa
przedmioty, ale.. Nie ukrywając naprawdę! Co to oznacza? Ano, to że kawałek
albo cały przedmiot musi być widoczny ale.. tak wkomponowany w przestrzeń aby
trudno go było znaleźć.
Na przykład zielonego krokodyla można schować w doniczce z kwiatkiem, który ma
taki sam kolor. Zawiesić za ogon na
gałązce. Ustawić jako dodatkowy wśród innych, zawsze stojących jako dekoracja
figurek. Postawić zwierzątko czy przedmiot w nietypowym miejscu, tam gdzie
zwykle się nie patrzy, np. na kaloryfer, między żeberka ( ja mam jeszcze
żebrowane kaloryfery), wysoko na firankę. My czasem wkładaliśmy do szklanki z
wodą, bo gdy wrzucić do niej szare albo niebieskie czy delikatnie żółte zwierzę,
to woda tak zniekształca obraz, że prawie go nie widać.
I po tym kiedy wszystko poukrywamy, wołamy wyproszoną osobę aby odnalazła
pochowane rzeczy. Oczywiście musi wiedzieć wcześniej co chowamy i ile.
Na pewno na uważność znajdziecie więcej ćwiczeń, ja podzieliłam się moim
ulubionym, w które grałam w dzieciństwie. Najpierw z koleżankami a potem z
moimi dziećmi.
Taka uważność ogromnie przyda się przy kolejnym Dys- dyskalkulii. Tu niestety
żadne uczenie się reguł nie pomoże. Zamiana plusa na minus i odwrotnie, to
standard, szóstki na dziewiątkę znaków –
mniej, - więcej. Wzrok zmienia jak chce a rozumowanie, choć poprawne, nie
doprowadzi do właściwego wyniku.
Znałam co prawda nauczycieli, którzy rozumieli, jeszcze w czasach przed diagnozowaniem, że w matematyce najważniejszy
jest proces myślowy i właściwe przekształcanie niż wynik. Co za tym idzie
zauważali gdzie uczeń zmienił znak czy liczbę ale poprawnie dalej prowadził
obliczenia i stawiali stopień pozytywny. Nie jest jednak takich wspaniałych
nauczycieli wielu a nauka uważności bardzo może poprawić problem owych zamian
liter i znaków.
Mam nadzieję, że przydadzą się te moje sposoby Abo wam albo komuś z waszego
otoczenia.
I wcale niekoniecznie muszą to być dzieci z problemami w czytaniu i pisaniu, bo
równie dobrze można się tak bawić ze wszystkimi. A technikę uważności ćwiczyć
zawsze warto, bo poprawia nam dobrostan.
Ciekawe zabawy. Twoje dzieci nigdy się z Tobą nie nudziły. Muszą być dumne, że mają taką mamę.
OdpowiedzUsuń